piątek, 15 listopada 2013

Lekki deser jabłkowo-gruszkowy


Lekki, dietetyczny i przede wszystkim jesienny deser z jabłek i gruszek. Ostatnio w ramach trzymania linii i niedopuszczenia do zwiększenia swojej wagi przed zimą, zrezygnowałam z produktów zawierającym pszenicę (o zgrozo! toż to wszelkie ciasta, ciasteczka, a także chleb i makarony!). A że na słodkości zawsze jest ochota, to stworzyłam taki oto prosty mus z jesiennych owoców, z dodatkiem miodu i orzechów włoskich. Przepis prosty i pełen wartości odżywczych ;) Idealny na podwieczorek w zimny, jesienny dzień.


Składniki:
2 jabłka
2 gruszki (moje były miękkie i mocno dojrzałe)
garść orzechów włoskich
2 łyżeczki miodu
kilka winogron do dekoracji


Jabłka i gruszki obieramy, usuwany gniazda i kroimy w kostkę. Do garnka wlewamy odrobinę wody (dosłownie na dno, ponieważ łatwiej jest dolać wodę niż ją odsączać) i stawiamy na średni ogień. Gdy woda będzie ciepła, wsypujemy owoce. Gotujemy. Gdy całość zacznie wrzeć, dodajemy orzechy. Cały czas mieszamy i uważamy, żeby owoce nie przywarły do dna garnka!

Kiedy otrzymamy satysfakcjonującą nas konsystencję, całość odkładamy do ostudzenia. Dopiero wtedy dodajemy miód. Dlaczego? Ponieważ miód w temperaturze powyżej 50st.C traci wszelkie swoje wartości.

Mus przekładamy do pucharków i dekorujemy winogronami.

Rada 1. Osobiście nie rozgotowywałam owoców do zupełnego musu, ponieważ wszystkie witaminy po prostu uciekłyby. Jeżeli ktoś chce, aby deser był prawdziwym musem, to przed wrzuceniem orzechów, można zmiksować owoce blenderem.

Rada 2. Dodanie cynamonu też nie jest głupim pomysłem ;)



piątek, 25 października 2013

Ciasto dyniowe


Przepraszam, że tak długo czekaliście na kolejny przepis ;) Dzisiaj ciasto dyniowe, które nie wyszło jak powinno. Miał to być pyszny, rozpływający się w ustach placek a la piernik, a wyszedł zakalec (szrama na moim honorze!) . Jednak opinia publiczna stwierdziła, że ciasto mimo wszystko jest pyszne, a konsystencja przypomina trochę budyń. Jak to się stało, że zepsułam tak proste ciasto? Nadgorliwie dałam za dużo dyni, bo rozkrawając wielką dynię, aż żal mi było jej nie zużyć. Poeksperymentowałam też trochę z dekoracją i tak powstał mój debiutowy motyl z czekolady - szalenie proste, a efekt świetny!

Składniki:
1 szklanka mąki
2 jajka
1/2 szklanki oleju
1 niepełna szklanka dyni pokrojonej w kostkę (a ja dałam o wiele więcej i wyszło jak wyszło)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody
1 łyżeczka cynamonu
1/2 szklanki cukru
1 tabliczka czekolady do oblania

Dynię ugotować w lekko osolonej wodzie (sprawdzać widelcem czy już miękka), odcedzić, ostudzić i zmiksować (bądź "zblenderować").
"Suche" składniki, czyli mąkę, proszek do pieczenia, sodę, cynamon i cukier zmieszać w misce. Do zmiksowanej dyni dodać jajka i olej, całość zmiksować i dodać do suchych składników. Całość dobrze wymieszać i przełożyć do tortownicy wysmarowanej wcześniej margaryną do pieczenia* i bułką tartą. Piec w piekarniku nagrzanym do temp. 180 stopni przez ok. 30 minut. Sprawdzać patyczkiem czy ciasto jest gotowe.

Czekoladę roztopić w kąpieli wodnej i polać ciasto.

Nie ma to jak dynia z własnego ogrodu :)
*w przyszłości pewnie będę używać tylko słowa margaryna, ale żeby nie mylić, ja do wypieków używam tylko specjalnej margaryny do pieczenia, a nie żadnych margaryn do kanapek itd. (nie raz jak komuś mówiłam, że używam margaryny, reakcja była - o fuuu jak możesz! Ja uważam, że margaryna do pieczenia ma dobrą konsystencję i tyle w tym temacie)

niedziela, 6 października 2013

Placek z owocami „od cioci Andzi”


Pomimo pierwszych podrygów jesieni, dzisiaj na dworze było cudownie! Prawdziwa polska, złota jesień. Aż szkoda było tego nie wykorzystać, dlatego czym prędzej wskoczyłam na rower, bo może to ostatnia okazja w tym sezonie. Po dostarczeniu organizmowi porządnej dawki powietrza, zaplanowałam zrobić ciasto z dyni, ale jak usłyszałam, że w ogródku mamy jeszcze rabarbar, moje oczy się zaświeciły. Niestety mój zapał opadł kiedy zobaczyłam jego ilość. I co teraz? Ciasto już zaczęte, a rabarbaru tyle co kot napłakał. I wtedy Tacie wpadł do głowy szatański pomysł. Dodać śliwki! Werdykt? Fantastyczne!

Składniki:
½ kostki margaryny
1 szklanka cukru
6 łyżek śmietany
3 jajka
1 i ½ szklanki mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
zapach (np. waniliowy)
owoce wg uznania (rabarbar, śliwki, wiśnie)

Margarynę, cukier i śmietanę rozpuścić w garnku i zagotować. Odstawić do ostygnięcia. Kiedy przestygnie dodać do masy 3 żółtka, mąkę, proszek do pieczenia i zapach (zamiast zapachu dodałam cukier wanilinowy). Osobno ubić białka na sztywną pianę i delikatnie połączyć z masą. 


Przełożyć całość do blachy wysmarowanej masłem i posypanej bułką tartą, lub wyłożoną papierem do pieczenia. Na wierzch kłaść owoce. Włożyć do rozgrzanego do 180 stopni piekarnika. U mnie piekło się przez ok. 20 minut.


sobota, 5 października 2013

Paszteciki od pani Steni


Dzisiaj coś na słono. Paszteciki z tradycji galicyjskiej. Przepis przywieziony z rodzinnych stron Mamy, a mianowicie z Tarnowa. Uwielbiane przez całą rodzinę, są idealnym dodatkiem do barszczu. Niestety jeszcze nie opanowałam sztuki sklejania pierogów do perfekcji, dlatego skorzystałam z pomocy mojego guru. Bo nikt nie robi tego lepiej od Mamy!

Składniki na farsz:

Najpierw gotujemy rosół. Nie będę podawać przepisu na rosół, bo ile jest domów, ile kucharek, tyle sposobów na rosół. Głównym składnikiem jest wołowina, a co do tego dorzucimy, to już indywidualna sprawa każdego z nas.
W tym farszu znajduje się:
60 dkg wołowiny
pół główki włoskiej kapusty
średnia cebula, posiekana i zrumieniona wcześniej na patelni
sól, pieprz, maggi
(w zależności od upodobań, można dodać włoszczyznę z rosołu - marchewkę, seler, pietruszkę)

Wołowinę i kapustę przepuszczamy przez maszynkę do mięsa, dodajemy cebulę i doprawiamy. Całość mieszamy.

Składniki na ciasto:
2 szklanki mąki poznańskiej (ja użyłam zwykłej, tortowej)
1 margaryna do pieczenia
1 żółtko
1/2 szklanki kwaśnej śmietany (18%)
sól do smaku (oj ja dałam 2 łyżeczki)

Składniki przełożyć do miski, ugnieść i wstawić na 1/2 godziny do lodówki.

Po wyjęciu z lodówki rozwałkowujemy ciasto i wycinamy kółka jak do pierogów. Farsz nakładamy do kółek i sklejamy. Kładziemy na blaszce, smarujemy białkiem, które zostanie nam po zrobieniu ciasta i sypiemy startym serem, kminkiem lub czarnuszką.

Wkładamy do rozgrzanego do 180 stopni piekarnika i pieczemy aż do zarumienienia.

wtorek, 1 października 2013

Pancakes lub bardziej po polsku - ołatki


Nadszedł w końcu czas na pierwszy przepis. Kiedy pierwszy raz podałam to swoim rodzicom, z wielką radością powiedziałam, że zjedzą teraz typowe amerykańskie śniadanie, czyli pancakes z masłem orzechowym i dżemem porzeczkowym. Tata popatrzył na mnie ze zdziwieniem i jak to zwykle on, chcąc bronić naszej polskości, powiedział, że to nie są żadne pancake'i tylko ołatki. No cóż. Zwał jak zwał. Ważne, że tacie tak smakowały, że poprosił mnie, żebym robiła je częściej (a komplement od taty cieszy 3 razy bardziej!)

Składniki na ciasto:
2 szklanki mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
3 łyżki cukru pudru (a nawet więcej)
1 łyżeczka cukru wanilinowego
2 szklanki jogurtu naturalnego lub mleka
2 jajka
1/2 szklanki oleju lub oliwy

Wszystkie składniki umieścić w misce i wymieszać, bądź zmiksować, choć nasze prababcie nie miały takich luksusów jak miksery. Kolejność naprawdę dowolna, chociaż polecam najpierw roztrzepać jajka, bo wtedy mamy pewność, że dobrze je wymieszamy i unikniemy tego, że ciasto - w wyniku zbyt mocnego mieszania - ucieknie nam z miski (oj nie raz tak było: "czemu to nie chce się wymieszać?!" i po chwili cała kuchnia jest w cieście).
Smażyć na patelni teflonowej. Należy pamiętać, żeby nie dawać na nią tłuszczu, bo cała sztuka polega na tym, że tłuszcz znajduję się już w cieście. Patelnię należy wcześniej podgrzać, bo inaczej pierwszy naleśnik nam nie wyjdzie. Kiedy na powierzchni placka zauważymy pęcherzyki powietrza, należy przewrócić go na drugą stronę. I trzymać tak dalej aż powstanie nam cudowny stosik jak z filmu.
Podawać z masłem orzechowym i dżemem porzeczkowym (najlepszy domowej roboty) lub z miodem i orzechami (wcześniej sparzonymi).
Dobrym pomysłem jest też dodanie do ciasta trochę cynamonu. Wtedy będzie bardziej aromatyczne, a podane z musem jabłkowym, przynajmniej mi, kojarzy się z polską, złotą jesienią :)


poniedziałek, 30 września 2013

Pierwsze kroki

Początki zawsze są najtrudniejsze. Jak zacząć? Może najpierw powiem, że zostałam namówiona do stworzenia tego bloga przez moją drogą M.("dawaj! dawaj!"), więc niewiele się zastanawiając, odkopałam książki kulinarne i stare przepisy. Nie chciałabym skupiać się jedynie na tym co było przed wojną, czy tylko nad tamtejszą kuchnią. Tematyka będzie luźniejsza, ponieważ chciałabym również podzielić się własnymi przepisami. Piszę to, żeby później nie było spiny "O! miało być przedwojennie, a Ty wrzucasz przepis na muffinki, które na pewno nie są twoją tradycją rodzinną!". Aczkolwiek nie zgodzę się, bo ostatnio jest to u nas niejako tradycją ;) 

Osobiście uwielbiam piec i ponoć mam to we krwi. Przedstawiam Wam moją prababcię Władzię. To na niej będę skupiać swoją uwagę i to dzięki niej powstała nazwa bloga, ponieważ babcia powtarzała, że po obiedzie zawsze musi być podana legumina. A co to jest? Legumina to deser. I choć nazwa może zmylić osoby francuskojęzyczne (les légumes - fr. warzywa), to jest to deser powstały z mąki, mleka, owoców czy nawet z ryżuMoże to być budyń, kisiel, tarta, zapiekany krem, dosłownie wszystko!


A żeby wejść w klimat tamtych lat polecam piosenkę Eugeniusza Bodo z filmu "Czy Lucyna to dziewczyna?" (stąd drugi człon nazwy)


No to tyle tytułem wstępu, już niedługo pierwszy przepis :)